Film wydaje mi się dość prostą przypowieścią o zabarwieniu romantycznym, ale za to chyba się nie starzejącą. Wzruszeń dostarcza świetna ścieżka dźwiękowa i chyba dość dobra gra aktorska, a do tego ta sceneria: drewniane mosty, stare auta...lata sześćdziesiąte...a dzisiaj?... ta historia - jak została by opowiedziana?
Robert Pattinson jako Bradock, Hannah Montannah jako Elaine, panią Robinson zagrałaby Charlize Theron, pana Robinson Johnny Depp (z całym szacunkiem dla Johnny'ego i Charlize), a wszystko skończyłoby się happy endem, Ben w końcu pogodziłby się z rodzicami Elaine i z ich błogosławieństwem wzięliby najpiękniejszy ślub wszechczasów
A to wszystko działoby się w zatłoczonym amerykańskim miasteczku, w którym jeden budynek jest wyższy od sąsiedniego, mosty są konstrukcjami największymi na świecie a zieleń jest w enklawach - dla wielbicieli czteronożnej fauny, no może czasami flory. Główny bohater tuż ukończeniu wspaniałych, jedynych i niepowtarzalnych studiów, przemierza ulice tego miasta przeciętnym, nierzucającym się w oczy autem. Jest skromny, naiwny ale za to ze złotym sercem.....tutaj można by było coś dodać....a na końcu Twój happy end. Ciekawy jestem, czy taka konstrukcja epicko-filmowa przyniosłaby sukces kasowy, a może byłby to produkt niszowy? Pozdrawiam